Rysia – głos, który boli i koi jednocześni
- Jan Nowicki
- 6 sie
- 1 minut(y) czytania

Nie każda historia potrzebuje wykrzykników. Niektóre najlepiej brzmią w ciszy po trzecim drinku, kiedy ekran telefonu rozświetla tylko jedno nieodebrane połączenie. Rysia śpiewa właśnie o takich chwilach.
Nie gra bohaterki. Nie udaje, że ma gotowe odpowiedzi. Jest raczej kimś, kto przez przypadek odkrył, że kiedy boli – najlepiej śpiewać. Nie dla innych. Dla siebie. A dopiero potem – może ktoś się w tym odnajdzie.
Alternatywny pop, który nie potrzebuje etykiet
My nazwaliśmy to alternatywnym popem – bo tak najłatwiej wytłumaczyć światu, że nie chodzi tylko o ładne melodie. Ale Rysia nie wpisuje się w gatunki. Pisze, jak czuje. Czasem to brzmi jak list, który powinniśmy byli wysłać. Czasem jak wiersz napisany po nocy bez snu. A czasem jak coś, co mogłoby grać w tle, kiedy znów mówisz „nie teraz”.
Jej piosenki to emocjonalne fotogramy – obrazy, które nie są ostre, ale dokładnie takie, jak je pamiętasz. Miłość, która bolała. Ludzie, którzy wracali. Przypadkowe znajomości, które zostały w głowie na dłużej, niż powinny.
Rysia w Przelocie
To nie jest projekt, który zmienia artystów. To przestrzeń, która pozwala im być sobą. W ramach Przelotu Rysia pokazała, czym dla niej jest muzyka.
Osobiście o Rysi
Zanim zaczęła śpiewać, w pokoju było cicho. Nie taka cisza niezręczna, raczej taka, w której coś się buduje. Rysia nie krzyczy. Ale jak już zaczyna, to trudno oderwać się od jej głosu. Nie dlatego, że jest głośny – tylko dlatego, że jest prawdziwy.
Jest w niej melancholia, którą trudno podrobić. Spokój, za którym stoi dużo więcej niż widać. Rysia nie opowiada historii – ona je przeżywa w czasie rzeczywistym. A my mamy to szczęście, że możemy jej przy tym towarzyszyć.
Komentarze